W kwietniu wysłuchałam audycji The New York Times Book Review prowadzonej jeszcze przez Sama Tanenhausa. Jedną z jego rozmówczyń byłą Meg Wolitzer, której niedawno wydana książka zbiera wiele pochwał. Jednak punktem, który zainteresował mnie najbardziej był tekst, do którego odwołano się w rozmowie, a dokładniej esej „The Second Shelf. On the Rules of Literary Fiction for Men and Women” zamieszczony New York Timesie rok wcześniej. Zdaje się, że wywołał on sporą burzę w literackim środowisku Ameryki Północnej.
Esej ten przykuł moją uwagę, ponieważ w pewnym stopniu odnosi się do niedawno rozważanej przeze mnie kwestii okładek. Meg Wolitzer buntująca się przeciw kategoryzowaniu rozpoczyna swój tekst następującym pytaniem: “Czy jeżeli powieść “The Marriage Plot” (Intryga małżeńska) autorstwa Jeffreya Eugenidesa napisałaby kobieta, a na okładce widniałby ten sam tytuł i obrączka, to czy wciąż wzbudzałaby ona zainteresowanie w kręgach literackich?”. Cóż, muszę przyznać, że okładka nie budzi zbyt poważnych skojarzeń, a kobiece nazwisko mogłoby utwierdzić w konieczności zaszeregowania tej książki jako jednego z wielu podobnych do siebie romansów. Dyskryminacja czyha tuż za rogiem. Książka jednak odniosła sukces, bo, jak daje nam do zrozumienia między wierszami Meg Wolitzer, oprócz literackiej wartości zyskała poklask krytyków – mężczyzn, którzy potrafili wszem i wobec ogłosić, że czytanie książki z taką okładką czy tytułem nie jest ujmą na honorze.
Meg Wolitzer podnosi przede wszystkim kwestię marginalizowania twórczości kobiet i kategoryzowania jej jako literatury drugorzędnej, najczęściej bezwartościowej, niewartej tego, by raczyło na nią spojrzeć oko cenionego krytyka czy w ogóle jakiegokolwiek mężczyzny. Utrwalaniu podziałów sprzyja też podział na kategorie w sklepach internetowych, gdzie większość powieści napisanych przez kobiety jest sklasyfikowana jako „Women’s Fiction” (w naszym kraju można spotkać się z nazwą „literatura kobieca”). Dużą rolę w tej klasyfikacji odgrywają wydawnictwa, które zachęcają lub wręcz zmuszają autorów do wyboru takiej, a nie innej konwencji. Pisze o tym Lionel Shriver, autorka książki „Musimy porozmawiać o Kevinie” w artykule „I write a nasty book. And they want a girly cover on it”, która osobiście doświadczyła nacisków w sprawie wyboru okładki. Wydawcy nalegali, by wybrała okładkę, która nie odstraszy kobiet, ale wpisze się w stereotyp książki, po którą z chęcią sięgną czytelniczki. A one, zdaniem wydawców amerykańskich jak i europejskich, wybierają wyłącznie książki o kobietach, emanujące delikatnością. Sama buntuję się przeciw narzucaniu kobietom takiej „kobiecości”, ale o tym może innym razem. Wróćmy do Meg Wolitzer, która sądzi, że gdy finezyjne czcionki i pastelowe okładki pachną kiczem, prosty krój liter i surowość „męskich” okładek zdają się krzyczeć do czytelników i krytyków: ta książka to literackie wydarzenie!
Pisarstwo kobiece to problem na miarę błędnego koła, z którego trudno się wyrwać. Sama wpadam w pułapkę kategoryzacji i odrzucam „literaturę kobiecą”. Różowe okładki do mnie nie przemawiają, nie mam ochoty sięgać po nie nawet z ciekawości, nie interesują mnie romantyczne, kiczowate, przesłodzone sceny, wieczne rozstania i powroty czy niskich lotów porady psychologiczne. Nijak się to ma do mojego życia. Przemawia do mnie natomiast piękno słowa, intelekt, erudycja, przemyślana kompozycja narracyjna, wyrafinowana gra z czytelnikiem, ironia, nieuchronność, nieuchwytność, celność i brak happy endów. Tego po książkach z praniem na obwolucie trudno się spodziewać. Nie dziwi mnie więc reakcja większości mężczyzn na literaturę podaną w taki sposób. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, jak wiele autorek musi się zmagać z wydawcami i okładkowym gettem.
Kij ma jednak wciąż i niezmiennie dwa końce, oba umoczone w kapitalizmie. Z jednej strony mamy głodnych zysku wydawców, zdających sobie sprawę, że 80% czytających prozę to kobiety (za Lionel Shriver) i wciskających inteligentne autorki w tani gorset okładkowego sentymentalizmu, z drugiej zaś zaradne pisarki, świadome tego, że kody okładkowe weszły już na stałe do naszego świata i że są one kluczem do komercyjnego sukcesu (również za Lionel Shriver).
W moim tekście streściłam tylko kilka punktów rozwiniętych przez Meg Wolitzer. Zachęcam do lektury całości artykułu, w którym więcej jest feministycznych tropów dotyczących m.in. krytyki literackiej i podwójnych standardów dla kobiet i mężczyzn. Artykuł, z którego pochodzi także zamieszczona wyżej grafika można znaleźć tu. Równie ciekawy, choć krótszy artykuł Lionel Shriver dostępny jest tu.